Skocz do zawartości

Co odpowiadac WINDYKATOROM


pawel1970

Rekomendowane odpowiedzi

Zalezy od windykatora..... Najlepszymi sa windykatorzy z funkcja kuratora. Wtedy mozesz liczyc na kazda pomoc z jego strony nawet na zmniejszenie raty .Z tym ze bedziesz go miał na karku a kazda wpłate kredytu bedziesz musiał mu zameldowac jak tez informowac o tym ze nie jestes w stanie nic zapłacic. Dobre jest w tym to ze bank jak by ciebie sobie odpuszcza i nie dopomina sie o swoje.Natomiast wiele banków ma windykatorów rejonowych jest to zwyczajna chołota zatrudniona przypadkowo zazwyczaj jakies tam pociotki pracowników banku ..... taki nie tylko nic nie moze poza darciem mordą ale i nie zna prawa .Bywa ze mam dwu czy kilku dniowe opóznienia i zaraz dzwonia telefony z tym ze z numerem "Zastrzezony".....juz wiem ze to bank...Ja od razu informuje ze mój telefon na brak indentyfikacji numeru reaguje nagrywaniem rozmowy...i ze ja nie mam zamiaru niczego zmieniac w jego pamieci....Zazwyczaj słysze ze nie mam prawa , ze oni sie nie zgadzaja itd..no to ja im na to >>że ze wzgledu na wysoka jakosc usługi rozmowa jest nagrywana jezeli sie na to nie zgadzają?... prosze sie rozłaczyc.

Odnośnik do komentarza

U mnie wygrał Pan Rysiuz dzisiejszego artykułu na Onecie o zadłuzonych i windykacji:

 

...Proszę Pani proszę na mnie nie krzyczeć, bo rata Państwa kredytu nie weźmnie udziału w losowaniu w tym miesiącu...

 

:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Odnośnik do komentarza
U mnie wygrał Pan Rysiuz dzisiejszego artykułu na Onecie o zadłuzonych i windykacji:

 

...Proszę Pani proszę na mnie nie krzyczeć, bo rata Państwa kredytu nie weźmnie udziału w losowaniu w tym miesiącu...

 

:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

 

 

Lepszy kawalek jest o wspoludziale w udzielaniu pozyczki :) poczekam az ktos zadzowni do mnie i podobnym tekstem strzele :)

Odnośnik do komentarza
Masz rację :D:D:D:D zapomniałam o tym

 

Myśle że przynajmniej na początku, bedę sie od razu rozłączać :D:D:D

 

Potrzeba mi było tego smiechu na ten wieczór. Wiecej takich wątków. Cóż pozostało:)

 

 

 

No tak na mroźne zimowe wieczory w weekendy gdy nie ma perspektywy gdzies wyjsc mozna zawsze cos zabawnego poczytac :)

Az rodzinka sie mnie pytala z czego tak sie smieje :)

Odnośnik do komentarza

Po tym telefonie córka Madzi po prostu się popłakała. - Mamo, dzwoniła jakaś pani i mówiła, że teraz to oni się dopiero za ciebie wezmą. Czy to znaczy, że pójdziesz do więzienia? Madzia zatrzęsła się ze złości. Zalegała z ratą kredytu trzy dni. I za te trzy dni zwłoki jakaś baba wygraża jej dziecku?

 

Madzia to prawdziwa kredytowa weteranka. Od wielu lat bierze i oddaje pożyczki z różnych banków - i tych starych jak świat, i tych nowo powstających. Ma swoje ulubione panie, ma ranking usług bankowych i ranking bankowych windykacji.

 

- Najmilsze są panie z banku "Millennium" - zdradza Madzia. - Tam, jak się spóźnisz kilka dni ze spłatą raty kredytu, zadzwoni do ciebie miła pani Kasia i miękkim głosem zapyta: "No i co się dzieje, pani Madziu? Zawsze pani płaciła w terminie. Mamy poczekać do piątku? Dobrze, poczekamy".

Najgorsi, zdaniem Madzi, są ludzie z jednego z tych nowszych banków, reklamowanych przez znanego aktora. To właśnie z tego banku arogancka kobieta wydzwaniała do domu Madzi przez cały dzień, strasząc jej córkę konsekwencjami, choć od daty wymagalności spłaty minęły dopiero trzy dni. - Ta pani nie wiedziała nawet tego, że rozmawiając z członkami mojej rodziny zdradza tajemnicę bankową, co jest zagrożone karą grzywny do miliona złotych - żali się Madzia. - O moich kredytach, o moich kłopotach i o moich spłatach pani z banku może rozmawiać wyłącznie ze mną. Z nikim innym.

 

- My z kolegami wypracowaliśmy sobie kilka sposobów na wrzeszczące baby z banków - uśmiecha się Rysiu. - Mam kilkanaście kredytów detalicznych, takich od dwóch do pięciu tysięcy złotych. Banki dawały, to brałem i praktycznie z jednego spłacałem drugi. No, i tak się urządziłem, że teraz nie mam na spłaty rat. Z robotą kiepsko, pracuję dorywczo, a żona jest na emeryturze, dostaje miesięcznie niecały tysiąc złotych. Do telefonów aroganckich przedstawicieli banków jestem więc przyzwyczajony.

 

I kiedy Rysiu słyszy telefoniczne "drrryń", to już się wcale nie denerwuje. - Ten etap minął - wyjaśnia Rysiu spokojnym tonem. - Kiedyś trząsłem się na sam dźwięk telefonu. Teraz - nie. Odbieram luźniutko, przez chwilę wysłuchuję tego szczekania pani, w stylu; "co pan sobie myśli, proszę podać pesel w celu weryfikacji danych, czemu pan nie płaci i kiedy pan zapłaci". Potem przerywam jej i mówię: proszę pani, niech pani przestanie krzyczeć, bo ja właśnie wrzuciłem do czapki losy z nazwami banków, którym zalegam pieniądze. I zaraz będę losował, któremu bankowi zapłacę w tym miesiącu. Jak pani nie przestanie się drzeć, to waszego banku w ogóle nie wezmę pod uwagę przy tym losowaniu. I odkładam słuchawkę - tłumaczy Rysiu.

 

Inny sposób, wyczytany gdzieś na internetowym forum, gdzie ludzie zadłużeni po uszy udzielają sobie rad, jak reagować na telefonicznych indykatorów - to kiedy pani z banku się przedstawi, a nie czyni tego zawsze, wtedy Rysiu mówi: pani Aniu, no jakże to tak, najpierw pani obiecywała, że nie będzie żadnych konsekwencji za niepłacenie rat kredytu, w końcu za to dałem pani łapówkę, a teraz pani do mnie wydzwania? To przecież pani załatwiła mi ten kredyt. A teraz się pani wygłupia. - I pani, skonsternowana, zwykle odkłada słuchawkę - mówi zadowolony Rysiu. - Przecież te rozmowy są nagrywane i po co tej pani jakieś kłopoty, tłumaczenie się przed szefem, że ten pan na pewno tylko żartował.

Odnośnik do komentarza

dalej:

Rysiu nie jest degeneratem, Rysiu wie, że jak się pożyczyło, to trzeba oddać. Nie ma dyskusji. Biorąc kredyt z banku, liczył się z konsekwencjami. Nie liczył się jednak z tym, że straci stałą pracę, znajdzie na jej miejsce tylko dorywczą i wpadnie w taką niekończącą się kredytową spiralę. - Miałem dwa wyjścia - tłumaczy Rysiu. - Albo się załamać i nie odbierać poczty ani telefonów, bo wiadomo, że to znowu dzwonią z banku, żeby mnie ochrzanić, albo podejść do tego na spokojnie. Ostatecznie, jak nie mam, to nie oddam, choćby pani darła się w słuchawce pod niebiosa. A ona przecież też jest tylko w pracy.

 

- Zanim zdecydowałam się na tę pracę, długo szukałam czegoś innego - opowiada Agata, pracownica jednego z dużych banków, właśnie z działu windykacji. - Nie znalazłam i wzięłam tę robotę. Przeszłam specjalistyczne szkolenie, gdzie uczono nas, w jaki sposób mamy rozmawiać z naszymi klientami. Telefony są najtańszą forma ponaglania ludzi do spłacania zaległości. List kosztuje więcej, poza tym list można podrzeć i wyrzucić, nawet go nie czytając, a telefon jest jednak formą kontaktu bezpośredniego. Dzwonimy od ósmej rano do dwudziestej wieczorem, często po kilkanaście razy dziennie do jednego klienta. Czasem dzwonię tuż po siódmej, dłużnik nie spodziewa się, że to ja i odbiera telefon. Mam być skuteczna, pewna siebie, ale w granicach prawa. Mam dłużnika zmęczyć, tak żeby dla świętego spokoju poszedł do naszego oddziału i zapłacił zaległość. Obojętnie, czy to jest sześćdziesiąt złotych, czy czterysta. I już od osobowości windykatora, jego charakteru i podejścia do ludzi zależy, czy będzie przemawiał do klienta grzecznie i łagodnie, czy podniesie głos i użyje trochę mocniejszych słów.

 

- Zdarzają się chamskie osoby, ale to w każdym zawodzie - potwierdza Agata. - Ja osobiście nie czuję się świnią czy szują, jak ludzie czasem nas nazywają. Zdarza się, że klient krzyknie w słuchawkę: odp...dol się i przerwie rozmowę. Świnie są więc po obu stronach barykady. Ja mam konkretne zadanie - zmusić krnąbrnego klienta do spłaty długu. I tego się trzymam.

 

Zdaniem Agaty, najłatwiej jest "urobić" starszych ludzi. Oni naprawdę czują się przestraszeni, gdy dzwoni do nich ktoś z banku i zaczyna tę swoją tyradę. - Ci ludzie posłusznie podają nam numer pesel, choć wcale nie muszą, bo nie jesteśmy przecież z policji - tłumaczy Agata. - I zwykle grzecznie zapewniają, że natychmiast pobiegną do banku spłacić dług.

 

Zgadza się z tym Aneta Styńska, psycholog z Warszawy. - Wyjechaliśmy latem na wakacje i moja mama odbierała telefony za mnie - wspomina Aneta. - Rzeczywiście, zapomnieliśmy zapłacić jakiejś firmie kilkadziesiąt złotych. Zaczęły się wredne telefony. Ja wiem, że tych ludzi uczy się specjalnie tego, żeby w zawoalowany sposób straszyć, ale to jest nie fair. Moja mama, starszy człowiek, była cała roztrzęsiona po takich rozmowach. Kilka razy się po prostu rozpłakała.

 

- Im ktoś jest młodszy, tym bardziej jest odporny na nasze argumenty, a bywa, że jakiś chamski klient od razu odkłada słuchawkę i wcale nie chce z nami rozmawiać - twardo wyjaśnia tajemnice swego zawodu Agata. - To nic, jesteśmy nauczone, żeby się tym nie przejmować i za dwie minuty i tak dzwonimy ponownie.

 

Na początku "znajomości" z klientem Agata grzecznie pyta, kiedy zostanie spłacony dług. Jeśli klient deklaruje, że, powiedzmy, w ciągu trzech dni, Agata daje mu spokój, odnotowuje w systemie, kiedy spłynie rata. Po trzech dniach zaczyna bombardować od nowa. Wtedy nie jest już taka grzeczna. - Ludzie, biorąc kredyty, muszą się liczyć z tym, że jeśli nie będą ich spłacać, to będą mieli nieprzyjemności. Gdyby pani pożyczyła od koleżanki i nie oddawała przez dłuższy czas, ona też nie byłaby dla pani miła.

Zdaniem Anety Styńskiej, psychologa, windykator jest normalnym człowiekiem, zmuszonym z jakichś powodów, żeby wykonywać tę pracę, bo nie ma w zasięgu wzroku innej. - Ja myślę, że tym ludziom po prostu robi się pranie mózgu - mówi Aneta. - Uczy się ich, że pracują dla dobra swojej firmy i liczy się tylko to, jakie mają wyniki, a nie to, co pomyśli o nich dłużnik. I jeśli na przykład jakiś pan wyegzekwuje od ludzi najwięcej pieniędzy i dostanie za to najwyższą premię, to jego koledzy też chcą osiągnąć taki wynik. Jak to zrobić? Tak, żeby był efekt. A efekt jest tym lepszy, im ostrzej windykator przemawia. Musi używać słów, których na ogół boją się ludzie. Takich jak sąd, proces, koszty, komornik, wpis na czarną listę klientów, którym już żaden bank nie udzieli kredytu. No i gdy taki skuteczny windykator ma coraz lepsze wyniki, podbudowuje się jego ego i często staje się po prostu bufonem.

 

Zdecydowanie bufonem i arogantem był, zdaniem Marka, pan z Eurobanku, który wydzwaniał do niego w sprawie zaległości w czasie, gdy Marek wylądował w szpitalu, chory na gruźlicę. - Najpierw dopadło mnie choróbsko, o którym myślałem, że się już w Polsce nie zdarza - opowiada Marek. - Choć lekarze i tak kazali mi się cieszyć, że to tylko gruźlica, a nie rak płuc, bo wtedy byłbym już pewnie na cmentarzu. Pojechałem do szpitala, leżałem tam pół roku, a wiadomo, że jak człowiek jest w szpitalu, to mu ZUS płaci tylko siedemdziesiąt procent pensji. Więc ja tych moich kredytów, które pobrałem parę miesięcy wcześniej, nie miałem z czego spłacać. I zaczęły się telefony.

 

Jedni prosili, inni krzyczeli, jeszcze inni grozili fatalnymi skutkami windykacji. W końcu Marek zmienił numer telefonu komórkowego i sprawa ucichła. - Oczywiście, banki oddały sprawy do sądów, tam przegrałem i papiery poszły do komornika. Dziś komornik zabiera mi po 260 złotych z pensji, ale mam święty spokój, bo nikt już mnie nie nagabuje, nie dzwoni z pretensjami - cieszy się Marek.

 

Sylwia Mania, psycholog z Wrocławia, także miała przykrą przygodę z windykatorem. - Dzwonił jakiś pan, dobrze po dwudziestej pierwszej, do mojej mamy i nie to, że był arogancki, ale taki zdecydowany, nieznoszący sprzeciwu, a chodziło tam o jakieś groszowe zaległości. Wie pani, jeden człowiek się nie przejmie i odłoży słuchawkę, a drugi, tak, jak moja mama, będzie miał zarwaną noc, bo zawsze wszystko płaciła w terminie, a tu takie upokorzenie.

 

- Bywa, że banki nawet po tym, jak oddały sprawę do sądu przeciw dłużnikowi, i tak męczą go telefonami - mówi Piotr Winter, komornik z Poznania. - Miałem taką sprawę. Klient płacił raty posłusznie do banku, bo nie wiedział, że już dawno ma wyrok i za chwilę komornika na karku. Jak zapytałem w banku, dlaczego atakują człowieka z dwóch stron, powiedzieli, że lepiej dostać więcej niż nic.

 

- Trzeba wiedzieć, że te telefony kiedyś się skończą - pociesza wszystkich dłużników Rysiu z Poznania. - Przyjdzie moment, gdy przestanie do nas wydzwaniać pan czy pani z banku, bo zobaczą, że to nie odnosi rezultatu. Tylko że człowiek ma szansę radować się tym faktem zaledwie kilka dni, bo potem zaczyna się jeszcze gorsza jatka. Do drzwi puka pan od kredytów trudnych, chce rozmawiać, negocjować, nachodzi nas kilka razy w tygodniu, no wtedy to rzeczywiście można się zdenerwować - ostrzega Rysiu. - Żeby sobie z kimś takim poradzić, to trzeba być dłużnikiem poważnie zaprawionym w bojach bankowych. Ja na szczęście, a może na nieszczęście - jestem.

Autor: Ola Miedziejko Źródło: Onet.pl

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...